top of page
Zdjęcie autoraJonasz Milewski

"Zastrzelił ją (...), kiedy tęskniła do mnie". Tragedia matki Tuwima

Karolina, licząca niespełna czterdzieści lat pielęgniarka, siedziała schowana pod oknem, wyściubiając od czasu do czasu czubek nosa. Jej dłonie drżały. Wewnątrz czuła przeraźliwy ścisk. Ciężarówki jeździły po Otwocku nieprzerwanie od piątej rano. Choć był to już trzeci rok wojny, to nigdy wcześniej nie widziała tylu pojazdów transportowych na raz.


Wjazd do otwockiego getta. Źródło: fotopolska.eu

Wcześniej, przed siódmą, do drzwi zapukała ich sąsiadka, Polka. Przekazała pielęgniarce, że rozpoczęła się likwidacja getta, którego granica przebiegała kilkaset metrów od ich domów. Przeraziła się. Nie wiedziała co się stanie z tymi ludźmi, którzy tam mieszkali. „Tutaj nie powinni przychodzić, to już nie getto”, powtarzała.

 

Chwilę po siódmej leżąca w sypialni Pani Adela otworzyła oczy po śnie. Rozpłakała się i zaczęła krzyczeć. Karolina szybko do niej podbiegła.

- Pani Tuwimowo, ciszej, błagam! – zaczęła ją uspokajać, głaszcząc po wychudzonych ramionach.

- Gdzie Julek?! Zawołaj go Karolciu, prędko! – jęczała przez łzy.

- Pani Tuwimowo, Julek jest bezpieczny, miała Pani zły sen. Proszę się napić ziółek, zaparzyłam je wcześniej – szybko podsunęła pod nos staruszki porcelanową filiżankę, przyozdobioną motywem kwiatowym. Był w niej napar z melisy zmieszany z płynem na uspokojenie.

Julian Tuwim. Źródło: Koncern Ilustrowany Kurier Codzienny / NAC

- Ta przeklęta endecja chce dopaść Julka! – krzyknęła ze złością. – Wiesz Karolciu, nie mam łatwo. On jest naznaczony – zmieniła ton i zaczęła szeptać. – To moja wina, to kara za przewinienia. Jakże mi z tym trudno… – zaczęła szlochać, łykając co chwilę miksturę. – To endecja, to oni się uparli, by odebrać mi ukochane dziecko. On jest naznaczony – powtarzała nawiązując do ciemnej plamy jej syna na policzku.

- Pani Tuwimowo, błagam, ciszej. Pan Julian jest bezpieczny – nerwowo podsuwała jej pod usta napój, licząc, że lek szybciej uspokoi podopieczną. Kobieta opiekowała się staruszką od początku, kiedy ta trafiła do otwockiej „Zofiówki”. Był to szpital dla nerwowo i psychicznie chorych. Kiedy w 1935 roku, po śmierci męża, staruszka próbowała targnąć się na swoje życie, jej dzieci, Julian i Irena, zdecydowali, że matka nie może dłużej mieszkać sama w Łodzi i umieścili ją w tym miejscu. Wybuch wojny sprawił, że Pani Tuwimowa wraz z przydzieloną jej pielęgniarką ukryły się w jednej z wilii poza granicami getta.

- Przykryj mnie kocem Karolciu, przeraźliwie dziś zimno – poprosiła. Opiekunka szybko przystała na jej prośbę, choć temperatura na zewnątrz przekraczała już dwadzieścia pięć stopni. Rozłożyła na pościeli brązowy koc, po czym wygładziła go na nogach staruszki.

- Proszę leżeć, przygotuję coś do zjedzenia – zaproponowała, po czym schylając się poszła do kuchni. Miała wrażenie, że jeśli nie zachowa ostrożności, ktoś może ją zauważyć przez okno.


Adela Tuwim. Źródło: Przegląd Otwocki

Licząca 70 lat Adela Tuwim wzięła w dłonie „Rzepkę”, którą jej syn napisał przed czterema laty. Nałożyła nieporadnie na nos okulary. Szykująca w kuchni śniadanie pielęgniarka słyszała przez uchylone drzwi, powtarzane co rusz ze śmiechem: „Oj, przydałby się ktoś na przyczepkę!”.

Starsza Pani szybko się rozweseliła. Utwory napisane przez Juliana dawały ukojenie. Gdy jej dzieci były jeszcze małe, każdego wieczora czytała im literaturę polską i nuciła stare piosenki. Kochała czytać. Jej skłonność do wpadania w melancholię sprawiała, że poezję traktowała jak terapię. Z biegiem czasu jej wahania nastroju dawały się odczuć coraz bardziej. Pragnienie akceptacji stawało się powoli obłędem. Praktycznie każdej nocy dręczyły ją koszmary.

 

Chwilę po jedenastej ustały odgłosy jeżdżących ciężarówek. Karolina usiadła na podłodze przy łóżku Tuwimowej. Jej dłonie wciąż drżały, chociaż poczuła lekki spokój. Głośne silniki brzmiały złowrogo. Cisza dała ułudę bezpieczeństwa.

- Karolciu, przeczytaj mi jakiś wiersz Julka. Sięgnij na półkę – poprosiła Starsza Pani. Pielęgniarka spełniła prośbę podopiecznej. Otworzyła tomik i zaczęła czytać:


"Gdy znów do murów klajstrem świeżym

Przylepiać zaczną obwieszczenia,

Gdy "do ludności", "do żołnierzy"

Na alarm czarny druk uderzy

I byle drab, i byle szczeniak

W odwieczne kłamstwo ich uwierzy,

Że trzeba iść i z armat walić,

Mordować, grabić, truć i palić;

Gdy zaczną na tysięczną modłę

Ojczyznę szarpać deklinacją

I łudzić kolorowym godłem,

I judzić "historyczną racją",

O piędzi, chwale i rubieży,

O ojcach, dziadach i sztandarach,

O bohaterach i ofiarach;

Gdy wyjdzie biskup, pastor, rabin

Pobłogosławić twój karabin,

Bo mu sam Pan Bóg szepnął z nieba,

Że za ojczyznę - bić się trzeba;

Kiedy rozścierwi się, rozchami

Wrzask liter pierwszych stron dzienników"

 

Karolina przerwała, kiedy nagle padł strzał. Słychać było go z oddali, zza lasu. Wcześniejszy spokój pielęgniarki zniknął. Serce przepełnił strach. Chwilę później padł kolejny strzał. Tym razem towarzyszył mu głośny krzyk, wyraźnie słyszany w ich sypialni, choć dobiegający z jakichś dwóch kilometrów.

- Karolciu, co to za piski? Pójdź dziecko sprawdzić, czy Julek jest bezpieczny – powiedziała Starsza Pani mając zamknięte oczy. Opiekunka na czworaka zaczęła zmierzać w stronę kuchni, z której okna wychodziły w stronę lasu. Powoli podniosła się, by dyskretnie sprawdzić czy cokolwiek uda się jej zobaczyć.

 

Drzewa w lesie stały niewzruszone względem tragicznych odgłosów. Słońce sprawiedliwie opromieniało każde z nich. Mimo, że Karolina dobrze znała ten widok, dzisiaj las wyglądał złowrogo. Nagle wcześniejsze strzały zastąpiły serię z karabinu. Strzał po strzale rozdzierał uszy. Krzyki, piski, wrzaski mieszały się z dźwiękiem wypuszczanych z ogromną prędkością kawałków metalu.

 

Opiekunka padła na drewnianą podłogę. Drżała. Całe jej ciało oblały zimne poty. Huk nie ustawał. W sypialni Starsza Pani wpadła w histerię. Zaczęła krzyczeć. Pielęgniarka czołgając się szybko dotarła do jej łóżka prosząc stanowczo, by się uspokoiła. Nie usłuchała. Karabiny wciąż strzelały, Tuwimowa krzyczała na cały głos.

- Ratuj Julka! Ratuj! – wrzeszczała.

- Proszę się uspokoić, natychmiast – podniosła głos bezradna pielęgniarka.

- Robią mu krzywdę, idź po niego! – nie przestawała.

 

Karolina chwyciła za poduszkę i dociskając nakryła głowę Starszej Pani. Trzymała mocno kilka sekund, póki Tuwimowa się nie zakrztusiła. Pomogło.

- Przepraszam, ale musiałam. Musimy być cicho – rozpłakała się.

- Wiem, endecja szuka mojego Julka. Wiem, musimy być cicho. Wiem, uważajmy, żeby go nie znaleźli. On jest taki bezbronny – zaczęła współpracować. – On jest naznaczony – dodała szeptem.

 

Nagle zrobiło się cicho. Karabiny przestały strzelać. Nie było słychać też krzyków.

- Proszę zamknąć oczy, doczytam wiersz – zaproponowała Tuwimowej roztrzęsiona pielęgniarka. Wzięła w dłonie tomik i otworzyła na niedoczytanym wierszu, którego tytuł brzmiał „Do prostego człowieka”. Starsza Pani położyła dłoń na jej ramieniu, a ta czytała:


"Kiedy rozścierwi się, rozchami

Wrzask liter pierwszych stron dzienników,

A stado dzikich bab - kwiatami

Obrzucać zacznie "żołnierzyków".

- O, przyjacielu nieuczony,

Mój bliźni z tej czy innej ziemi!

Wiedz, że na trwogę biją w dzwony

Króle z panami brzuchatemi;

Wiedz, że to bujda, granda zwykła,

Gdy ci wołają: "Broń na ramię!",

Że im gdzieś nafta z ziemi sikła

I obrodziła dolarami;

Że coś im w bankach nie sztymuje,

Że gdzieś zwęszyli kasy pełne

Lub upatrzyły tłuste szuje

Cło jakieś grubsze na bawełnę.

Rżnij karabinem w bruk ulicy!

Twoja jest krew, a ich jest nafta!

I od stolicy do stolicy

Zawołaj broniąc swej krwawicy:

"Bujać to, panowie szlachta!""

Wojsko hitlerowskie w Otwocku. Rok 1942. Źródło: fotopolska.eu

Skończyła, co zgrało się z odgłosem zapalanych silników kilkudziesięciu ciężarówek.

 - Mój Julek mądry i czuły. Dobrze, że go tu nie ma. Dobrze, że wyjechał – skomentowała Tuwimowa, sprawiając wrażenie, że przypomniała sobie o ucieczce syna z okupowanej Polski. Na krótko. – Karolciu, idź powiedz Julkowi, żeby się schował w piwnicy, słychać za oknem jakiś warkot. Boję się, że to endecja. Wiesz, oni się na niego uparli, bo jest naznaczony. Widziałaś pewnie jego znamię na policzku. Proszę, pośpiesz się, by go ostrzec. No już, szybciej – ponaglała.

- Dobrze, pójdę. Proszę leżeć – odpowiedziała zrezygnowana.

 

Wciąż będąc na czworaka poszła do salonu z balkonem. Przez duże okno widać było ulicę Reymonta. Nikt nie spacerował, nie było śladu żywej duszy. Nagle dźwięki silników zza lasu zaczęły być wyraźniej słyszane. Karolina nakryła się kocem, chociaż temperatura dochodziła trzydziestu stopni. Pierwsza ciężarówka pojawiła się na horyzoncie. Za nią druga. Po kilkudziesięciu sekundach trzecia. Warkot silników przyspieszył bicie serca pielęgniarki leżącej na wyścielonej czerwonym dywanem podłodze.

 

Kiedy przejeżdżała obok willi czwarta ciężarówka, w salonie pojawiła się Starsza Pani. Opiekunka jej nie zauważyła. Tuwimowa podpierając się laską zmierzała w stronę drzwi balkonowych.

- Karolciu, nie powiedziałaś mi czy Julek ukrył się w piwnicy! – oburzona krzyknęła. Jej głos wywołał gęsią skórkę na ciele kobiety.

- Proszę się schylić natychmiast! – stanowczo, choć szeptem zwróciła się do kobiety. Natychmiast wynurzyła się spod koca i najostrożniej jak mogła zbliżyła się do Tuwimowej, by posadzić ją na podłodze.

 

Usłyszeli za oknem pisk hamulców. To był najgorszy dźwięk jaki dotarł kiedykolwiek do uszu Karoliny. Przełknęła ślinę. Trzask drzwi. Opiekunka położyła dłoń na usta Tuwimowej, blokując jej możliwość mówienia. Trzask drugich drzwi. Śmiechy pod balkonem. Starsza Pani zaczęła ronić łzy. Próbowała coś powiedzieć, ale nie miała siły walczyć.

- Otwierać! – krzyknął jeden z żołnierzy waląc w drzwi. – Otwierać! – wrzasnął ponownie. Karolina nie reagowała. Wciąż trzymała przyciśniętą do siebie Tuwimową.

 

Strzał z pistoletu w zamek pożegnał ostatnią obronę, jaką dysponowały kobiety. Żołnierz wraz z kilkoma innymi weszli do środka. Drewnianymi schodami udali się na piętro. Nie szukali długo. Kobiety siedziały na podłodze salonu trzymając się za ręce. Tuwimowa spojrzała na żołnierza.

- Julek, uciekaj! – krzyknęła, a pocisk wystrzelony z pistoletu utkwił w jej głowie. Opadła. Kolejny strzał sprawił, że Karolina podzieliła jej stan.

 

Żołnierz przeładował broń. Kazał dwom innym wyrzuć ciała kobiet z balkonu. Spadły na trawę. Tuwimowa wciąż miała otwarte oczy, ale jej strach o Julka się skończył. Skończył się z dniem 19 sierpnia 1942 roku.

 

Autor: Jonasz Milewski

 

P.s. Julian Tuwim napisał wiersz po śmierci matki. W 1946 roku, kiedy wrócił do Polski, ciało Adeli Tuwim, zakopane po balkonem otwockiej willi przy ulicy Reymonta ekshumowano i pochowano na Nowym Cmentarzu Żydowskim w Łodzi, obok jej męża.

 

Julian Tuwim, Matka

Jest na łódzkim cmentarzu,

Na cmentarzu żydowskim,

Grób polski mojej matki,

Mojej matki żydowskiej.


Grób mojej Matki Polki,

Mojej Matki Żydówki,

Znad Wisły ją przywiozłem

Nad brzeg fabrycznej Łódki.


Głaz mogiłę przywalił,

A na głazie pobladłym

Trochę liści wawrzynu,

Które z brzozy opadły.


A gdy wietrzyk słoneczny

Igra z nimi złociście,

W Polonię, w Komandorię

Układają się liście.


Zastrzelił ją faszysta,

Kiedy myślała o mnie,

Zastrzelił ją faszysta,

Kiedy tęskniła do mnie.


Nabił – zabił tęsknotę,

Znowu zaczął nabijać,

Żeby potem... – lecz potem

Nie było już co zabijać.


Przestrzelił świat matczyny:

Dwie pieszczotliwe zgłoski,

Trupa z okna wyrzucił

Na święty bruk otwocki.


Zapamiętaj, córeczko!

Przypomnij, późny wnuku!

Wypełniło się słowo:

„Ideał sięgnął bruku”.


Zebrałem ją z pola chwały,

Oddałem ziemi-macierzy...

Lecz trup mojego imienia

Do dziś tam jeszcze leży.


Źródła:

Przegląd Otwocki

Rzeczpospolita


134 wyświetlenia0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

Comments


bottom of page